Przyjęło się powszechnie, że 15 sierpnia jest tym dniem triumfu i odparcia wroga od progów Warszawy, także dlatego, że jest to święto kościelne i łatwiej było powiązać to materialne, fizyczne zwycięstwo z wymową ideową, na której bardzo zależało – żeby podkreślić, że oto moce nadprzyrodzone stanęły po stronie Polski i dopomogły nam w zwycięstwie – mówi Piotr Galik, kierownik Działu Kartografii Ossolineum.
Stąd też Cud nad Wisłą. Idźmy chronologicznie, tym razem do map.
Spójrzmy na mapy, którymi w tamtym czasie posługiwali się generałowie, sztabowcy. Tutaj mamy przykład mapy niemieckiej, która pokazuje północną część Warszawy i przedpola – Radzymin, Wołomin, Osów. Na tej większej mapie austro-węgierskiej można zobaczyć, w jakim kontekście terenowym, dlaczego akurat w tym miejscu przeciwnik uderzał na Warszawę. Otóż była to najdogodniejsza droga, ponieważ prowadziły tędy szlaki kolejowe i drogi lądowe, szosy, omijało się także Narew. A zatem najprostszą drogą z północnego-wschodu, prosto na Warszawę, właściwie na Pragę, czyli Warszawę prawobrzeżną. W czasie, kiedy rozgrywały się te heroiczne boje u progu stolicy, niemniej dramatyczne zdarzenia miały miejsce na froncie południowym w okolicach Lwowa. Lwów znów został zagrożony, tym razem przez Armię Czerwoną, która nadciągała ze wschodu z zamiarem opanowania miasta, w którym mieściły się zarówno cenne magazyny, obiekty wojskowe, Lwów był też węzeł komunikacyjny. Legendarny dowódca wojsk konnych, Semion Budionny, ze swoimi bardzo mobilnymi konnymi oddziałami, zamierzał po zdobyciu Lwowa, rzucić się do ataku na południe, południowy-zachód zanieść rewolucję światową na Węgry, do Czecho-Słowacji i do Austrii. Podczas gdy front północny marszałka Tuchaczewskiego miał po trupie białej Polski, jak to mawiano, przenieść rewolucję do Niemiec. To rozproszenie sił ocaliło tak naprawdę Polskę. Bo zapewne armia konna swoją obecnością pod Warszawą, przechyliłaby szalę na korzyść bolszewików. Konne wojska Budionnego szturmowały stronę Lwowa i zostały zatrzymane przez 300 ochotników, w dużej mierze – to zabrzmi trochę paradoksalnie – nastoletnich weteranów. Chłopcy, którzy mieli po 14-15 lat podczas walk o Lwów – tych wcześniejszych, jako Orlęta – nie podlegali jeszcze poborowi i ochotniczo znów zaciągali się do wojska, żeby uchronić swoje rodzinne miasto przed nowym najeźdźcą. Słaby batalion ochotniczy, młodych niewyćwiczonych chłopców stawił czoła dywizji kawalerii weteranów i przez cały dzień blokował marsz na Lwów, który nie miał poza nimi żadnej obrony, dopiero rozpaczliwie ściągano wojska z zachodu. Ich ofiara, bo polegli prawie wszyscy, umożliwiła na drugi dzień- 18 sierpnia – pod Kurowicami od Zadwórza regularne wojsko polskie wykrwawiło armię konną Budionnego i od tej pory czerwona kawaleria nie atakowała na zachód – mówi Piotr Galik, kierownik Działu Kartografii Ossolineum.
Została nam jeszcze jedna mapa, przedstawiająca ważne wydarzenie.
Zupełnie nieznany epizod wojny 1920 roku. W maleńkim miasteczku Dytiatyn, właściwie to jest wioska, w Małopolsce wschodniej, niedaleko Stanisławowa, obecnie to obwód Iwanofrankowski, doszło do lokalne kontrataku armii bolszewickiej. Walka ta nie miała takiego znaczenia strategicznego, jak te starcia, o których mówiłem, ale weszła do panteonu sławy wojska polskiego, ponieważ piechota i artyleria do ostatniego naboju, do ostatniego żywego żołnierza nasi żołnierze stawiali opór niespodziewanemu natarciu bolszewickiemu. Na pamiątkę tego starcia bateria artylerii trwała do końca na stanowiskach, została nazwana baterią śmierci i do dzisiaj odnowione tradycje tej baterii śmierci kontynuuje jedna z jednostek Wojska Polskiego – mówi Piotr Galik, kierownik Działu Kartografii Ossolineum.
Opowieść o Bitwie Warszawskiej, którą tutaj przedstawiono, pokazuje, że za wielkimi wydarzeniami historycznymi stali ludzie tacy, jak my.