– Nie puściliśmy dzieci do szkoły? Okej, ale straciliśmy całe wakacje na to, żeby się przygotować do tego momentu. To tak, jakbyśmy wyłączyli swoje myślenie i uznali, że skoro nie widzimy tego wirusa, to go nie ma, po czym otworzyliśmy oczy, a ta rzeczywistość okazała się bardziej brutalna niż to, co było wcześniej – mówi prof. Jarosław Drobnik, naczelny epidemiolog USK we Wrocławiu.
Szkoły zostały zamknięte, kiedy w Polsce notowano między 200 a 300 zachorowań. Profesor Jarosław Drobnik podkreśla, że dobrym momentem na powrót dzieci do szkoły był maj, kiedy po wcześniejszym lockdownie, życie zaczynało wracać do nowej normy. W czasie izolacji społeczeństwo wykształciło nowe nawyki związane z dezynfekcją i utrzymywaniem dystansu, których wtedy ściśle się trzymało.
– Proszę zwrócić uwagę, to był niezwykle ciekawy moment. Po pierwsze dlatego, że pogoda nie sprzyjająca transmisji wirusa. Cieplej, więcej czasu na powietrzu i krótki okres nauczania i to byłby doskonały moment, żeby po pierwsze przyjrzeć się temu problemowi. Po drugie dopracować, dotrzeć rozwiązania, które mogłyby nam służyć później. Tego nie zrobiliśmy, teraz to próbujemy robić i proszę zwrócić uwagę, że ciągle to jest proces – dodaje prof. Jarosław Drobnik, naczelny epidemiolog USK we Wrocławiu.
Uczniowie chodzą do szkół już ponad miesiąc, jednak to ostatnie tygodnie wakacji były szczególnie intensywnym okresem w placówkach oświatowych. Wtedy bowiem zapadały ostatnie decyzje odnośnie do tego, jak będzie wyglądać powrót. Jak przyznaje dolnośląski kurator oświaty, szkoły i przedszkola zaopatrzyły się w odpowiednie środki, a powrót do stacjonarnego nauczania nie sprawił, że pojawiły się groźne ogniska koronawirusa.
– Sytuacja jest pod kontrolą. Ciągle około procenta, a w niektórych dniach poniżej procenta szkół, przedszkoli i placówek w całym kraju, także na Dolnym Śląsku pracuje w trybie innym aniżeli stacjonarny, to znaczy zdalnie bądź hybrydowo. Cieszymy się z tego faktu albowiem w ostatnich kilku dniach wzrosła liczba zachorowań na COVID z kilkuset na dwa tysiące lub ponad dwa tysiące. Natomiast nie widać tego w szkołach i ten procent utrzymuje się na zbliżonym poziomie. Bardzo byśmy sobie życzyli, aby tak było dalej – zaznacza Roman Kowalczyk, dolnośląski kurator oświaty.
Na razie Dolny Śląsk nie znajduje się w czołówce liczby nowych zachorowań w kraju, jednak sytuacja może się pogarszać. Lekarze podkreślają, że najważniejsze jest stosowanie określonych norm, czyli możliwe dystansowanie się, dezynfekcja i noszenie maseczek. Uczniowie w szkołach oraz dzieci w przedszkolach spędzają sporo czasu, a liczba interakcji jest duża, dlatego może dojść do kumulacji, a w konsekwencji do zarażenia drugiej osoby.
– Jeżeli w tym środowisku będą stosowane te ogólne zasady, a szczególnie dziecko wychodzące z tego środowiska, idące na zewnątrz, do domu, szczególnie do dziadków bądź do osób z wielochorobowością, będzie stosowało te podstawowe środki ochrony, a więc maseczki, próba dystansowania i higiena rąk, to to ryzyko przenoszenia wirusa jest zdecydowanie mniejsze. Natomiast jeśli te bariery będą pękały, to ja myślę, że to także będzie miało wpływ na rozwój epidemii – zaznacza prof. Jarosław Drobnik, naczelny epidemiolog USK we Wrocławiu.