Marsz 4 czerwca: pół miliona ludzi na ulicach w obronie demokracji

Facebook
Twitter
LinkedIn
Email
To największy w historii wolnej Polski marsz o wolność i wartości demokratyczne. 4 czerwca, w rocznicę pierwszych częściowo wolnych wyborów w Polsce, w Warszawie zebrało się około pół miliona osób. Przyszli tu, bo mają dosyć obecnej władzy. W stolicy nie zabrakło oczywiście licznej reprezentacji Dolnego Śląska.

4 czerwca, niedziela, piąta rano, Dworzec Główny we Wrocławiu – to tam dla wielu rozpoczęła się podróż po wolność i demokrację. Z Dolnego Śląska do stolicy na marsz 4 czerwca pojechał specjalny pociąg i ponad 40 autokarów. Łącznie kilka tysięcy ludzi.

– Tyle, ile ludzi, tyle powodów. Nie wystarczyłoby miejsca i czasu, żeby to wymienić wszystko. Trzeba po prostu tu być, bo to jest nasz obowiązek obywatelski – mówi uczestnik z Dolnego Śląska.

Ale obywatele wymieniali… niekończący się konflikt z Unią Europejską, upolitycznione sądy, drożyzna i szalejąca inflacja, wreszcie inwigilacja przeciwników politycznych, brak praw kobiet i łamanie Konstytucji – to Polacy zarzucają obecnej władzy.

– Byliśmy, jesteśmy i będziemy. Żaden dyktator nas nie jest wart.

– Dalej w tym kraju się nie da wyżyć. I mimo że mam 64 lata, rozmyślamy z żoną, żeby opuścić ten kraj, jak nic się nie zmieni. Naprawdę nie jest to czas na rozpoczynanie nowego życia gdzie indziej, ale to co tutaj zrobili to ciemnogród – dodają uczestnicy.

– Idę, bo reprezentuje Senat, który jest strażnikiem demokracji. I muszę tu być, chcę tu być i wierzę, że ten marsz będzie nowym otwarciem do zwycięstwa – mówi Tomasz Grodzki, marszałek Senatu RP.

– Najważniejsza jest solidarność. Solidarność opozycji, czyli pewna zgodna opinia o tym, co przez ostatnie 8 lat złego się zdarzyło. I wydaje mi się, że ta zgoda dziś jest – mówi Bogdan Zdrojewski, senator RP.

– Idę z marszu 4 czerwca, bo wierzę w demokrację, bo wierzę w Polskę, bo kocham Polskę – mówi Michał Jaros, poseł na Sejm RP, przewodniczący PO na Dolnym Śląsku.

Pół miliona ludzi przyjechało do Warszawy, żeby zamanifestować przywiązanie do wartości demokratycznych, Unii Europejskiej, mocny sojuszów z Zachodem.

– Jesteśmy tu razem zjednoczeni.

– Mam 85 lat, przeżyłam już wszystko i komunistów. Uważam, że powinnam tu być, bo czas się kończy, z racji wieku. I robię to dla siebie, dla wnuków, dla dzieci, dla wszystkich.

– Trzeba się łączyć, a nie dzielić. To daje dużo więcej możliwości – podkreślają manifestujący.

– Idę w marszu 4 czerwca, ponieważ chcę żyć w Polsce demokratycznej, wolnej, gdzie są zachowywane prawa kobiet. Idę w marszu 4 czerwca dla swoich dzieci i dla swoich wnuków – mówi Anna Sobolak, radna rady powiatu wrocławskiego.

– Najważniejsi są ci ludzie, którzy są jednością, którzy są fajni, ale którzy mają spojrzenie na to, żeby nasz kraj wyglądał tak, jak powinien wyglądać w Europie – mówi kolejny z uczestników.

– To jest energia, która się uwalnia właśnie w takich chwilach, kiedy jesteśmy razem, kiedy idziemy razem w słusznej sprawie i kiedy ładujemy się tą wspólną energią – mówi Monika Włodarczyk, radna sejmiku województwa dolnośląskiego.

To był marsz pełen symboli. Morze ludzi, flag Polski i Unii no i oczywiście sama data. 4 czerwca 1989 roku przeszedł do historii, a 34 lata później historia działa się na naszych oczach.

– To chyba pierwsze wybory, na które poszedłem. Mimo że uprawnienia do chodzenia na wybory uzyskiwałem wcześniej, ale jak pamiętam, jakby to powiedzieć: chociaż facet, ale niech będzie, z drżeniem serca, jak się to skończy. Czy nam się uda czy się nie uda, prawda? A potem była euforia.

– Czwartego czerwca 1989 po raz pierwszy byłam w komisji wyborczej i fajnie było. I teraz jest też – wspominają uczestnicy.

– Wybory w 1989 roku zmieniły Polskę i my dzisiaj tym marszem też rozpoczynamy marsz po zwycięstwo opozycji, żeby zmienić Polskę – mówi Michał Jaros, poseł na Sejm RP, przewodniczący PO na Dolnym Śląsku.

Czy sił wystarczy na przedwyborczy maraton? Kampania dopiero się zaczyna, ale taka frekwencja wielu daje nadzieję na wygraną opozycji.

Zobacz również

Premier Donald Tusk wziął udział w kolejnym posiedzeniu sztabu kryzysowego we Wrocławiu. – Otrzymaliśmy sygnał, że to jednak nie Mietków, tylko Wawrzeńczyce. To jest wielokrotnie mniejszy zbiornik – przekazał podczas posiedzenia sztabu kryzysowego premier, prostując wcześniejszą informację przekazaną przez prezydenta Wrocławia Jacka Sutryka. – My nic o tym nie wiemy. Moi ludzie w Chwałowie, w Domanicach, ani w Mietkowie nie odnaleźli jeszcze żadnego przecieku – skomentował Tomasz Sakuta, wójt gminy Mietków.

Social media

SKONTAKTUJ SIĘ Z NAMI!

Masz istotne informacje?

Napisz do nas:
kontakt@echo24.tv

Najnowsze programy