– Przed wojną u nas było 7 lub 8. Tak samo było w Gryfowie, w Bolesławcu, w Jeleniej Górze może było trochę więcej, bo większe miasto relatywnie. A po wojnie ta sama ilość zegarmistrzów prawie się zachowała i na naszych oczach to się kurczy wszystko — mówi Eugeniusz Braniewski, przewodnik miejski, mieszkaniec Lwówka Śląskiego.
– Po śmierci męża zastanawiałam się, żeby zamknąć ten zakład i nie prowadzić tej działalności dalej. Ale ludzie zaczęli dzwonić, prosili, żebym przyszła, że jednak jestem potrzebna w tym mieście. I tak pomału zaczęłam przychodzić. Czas żałoby przeszłam w tym zakładzie — mówi Danuta Kopeć, zegarmistrzyni.
– Zegarmistrzostwo potrzebuję skupienia, oderwania się. Jeżeli coś ważnego jest do zrobienia to się wyciszyć. Drzwi zamknąć do zakładu, chociaż albo robotę do domu zabrać — mówi Eugeniusz Braniewski, przewodnik miejski, mieszkaniec Lwówka Śląskiego.
– W zegarku nic nie można przerobić. Tak jak został stworzony to tak musi być, bo każda przeróbka to później są takie sytuacje, że jakiś czas chodzi, później się zatrzymuje i tak dalej. W zegarmistrzostwie trzeba być uczciwym — mówi Danuta Kopeć, zegarmistrzyni.
To zawód, który wymaga oddania i pasji. Osiągnięcie sukcesu w nim zależy od niezwykłej cierpliwości, precyzji oraz zdolności manualnych.
– Zawód jest wymierający. Jednym słowem nikt nie chce, nawet widzę, jak często mówią, że oni by nie utrzymali swoich rodzin z takich drobnych pieniędzy — mówi Danuta Kopeć, zegarmistrzyni.