–Historia napisana przez Mary Shelley stała się ikoniczna. Postać Frankensteina stała się jedną z ikon popkultury. Kiedy nazwę Frankenstein wypowiemy w Polsce, Hiszpanii, na Węgrzech czy Filipinach, nie ma to większego znaczenia, bo i tak każdy będzie wiedział, o co chodzi. Co ciekawe, Mary Shelley napisała to, mając 19 lat, a w tamtych czasach, w XVIII-XIX wieku, wykształcenie u kobiet nie było wcale rzeczą tak oczywistą. Ona jednak miała dużo szczęścia, ponieważ jej ojciec bardzo ją kochał i nie szczędził na jej edukację. Efektem jest to, że „Frankenstein, czyli nowożytny Prometeusz” – 200 lat od pierwszego wydania — wciąż jest publikowany — mówi Stanisław Moderski z Ząbkowickiego Centrum Kultury i Turystyki.
–Znajdujemy się w sali, gdzie nasi turyści mogą usłyszeć historię Frankensteina. Nie wszyscy wiedzą, że to małe, niepozorne miasteczko na Dolnym Śląsku od samego początku nazywało się Frankenstein. Co więcej, bardzo makabryczna historia miała tutaj miejsce na początku XVII wieku. Kiedy w mieście wybuchła epidemia dżumy, nasi grabarze zostali oskarżeni o jej wywołanie. Co więcej, pojawiają się wzmianki, że sporządzali oni proszek, który pełnił rolę trucizny i był sporządzany z rozkładających się ludzkich zwłok. Grabarze rozsypywali ten proszek na progi, schody, pakowali do papierowych kopert, aby łatwiej było wrzucić go komuś do domu. To nie było wszystko, co wyszło na jaw podczas tego straszliwego procesu. Nasi grabarze przyznawali się m.in. do bezczeszczenia ludzkich zwłok, przeprowadzania na nich eksperymentów, aktów kanibalizmu czy nawet nekrofilii — mówi Emilia Gnutek, przewodniczka po ząbkowickich atrakcjach.
Proces miał tragiczny finał. Wszyscy grabarze byli brutalnie torturowani.
–Te tortury miały miejsce na oczach mieszkańców. Na wszystkich czterech narożach rynku byli przypalani rozżarzonymi do czerwoności cęgami, wyrywano im piersi czy nawet palce. Co więcej, niektórzy grabarze byli torturowani w inny sposób. Jeden z nich został pozbawiony prawej ręki, inny był łamany kołem, wyłupiono mu oczy, a jeszcze inny za pomocą rozżarzonych cęgów został wykastrowany — dodaje Emilia Gnutek.
Finał miał miejsce na stosie, gdzie grabarze spłonęli.
–Te wydarzenia poruszyły lokalną społeczność. Można było o nich usłyszeć wszędzie, nawet z ust ówczesnego proboszcza Samuela Hajnica, który ten wątek poruszał w swoich kazaniach — podkreśla Emilia Gnutek.
O grabarzach pisały wszystkie gazety, nie tylko na rynku lokalnym.
–Teraz przenosimy się 200 lat później, gdy na trop tej historii trafia Mary Shelley, wybitna młoda dziewczyna, która stworzyła „Frankensteina”. O naszych grabarzach usłyszała od swojego przyjaciela, Johna Polidoriego, młodego lekarza zafascynowanego trucicielstwem. To on miał trafić na trop grabarzy i przekazać tę historię dalej. Musimy napomknąć, że nasi grabarze mają wiele wspólnego z tym, co Victor Frankenstein wyczyniał z ludzkimi zwłokami — podkreśla Emilia Gnutek.
–Historia stworzona przez Mary Shelley uznawana jest za pierwszą powieść grozy w historii. Pytanie, czy tak jest naprawdę, pojawia się, gdy zagłębiamy się w lekturę „Frankensteina”, autorstwa Mary Shelley. Dochodzimy do wniosku, że jest to raczej traktat filozoficzny niż typowa powieść grozy à la Stephen King. Mary Shelley, padając na trop afery ząbkowickich grabarzy, stworzyła postać doktora Viktora Frankensteina, mając na myśli bardziej głębsze kwestie: etykę, moralność, zadawanie istotnych, wręcz egzystencjalnych pytań, czy człowiek powinien bawić się w Boga. Cała historia jest oczywiście bardzo straszna, przykra i smutna. Pytanie, kto jest potworem w tej historii, pozostaje otwarte. Czy istota przedstawiana przez Hollywood, uważana przez wielu za potwora, jest tak postrzegana tylko dlatego, że jest brzydka i inna od reszty ludzi? Natomiast sama ta istota była po prostu samotna – dodaje Stanisław Moderski, Ząbkowickie Centrum Kultury i Turystyki.