GOŚCIEM: ANDRZEJ BAWOROWSKI.
CZARNY SERIAL. HISTORIA HEWELIUSZA
- Ja zawsze wspominam żonę kapitana Ułasiewicza, bo oczywiście serial to zupełnie inna bajka, bo to jest tzw. fikcja, czyli to jest jednak napisany scenariusz tak, żeby te różne wątki dramaturgiczne się zaplatały. Przeniesiono panią Ułasiewiczową do Warszawy. Ona de facto mieszkała w Gdyni i bardzo przeżywała to wszystko, co mnie oczywiście nie dziwiło, to było już prawie 10 lat po katastrofie Heweliusza (...).
Tak, pani Ułasiewiczowa była po prostu cierpiącą kobietą i to, kiedy się wstawia kamerę do kogoś do domu i wchodzą trzy osoby, staraliśmy się, żeby ekipa była jak najmniejsza, ale te trzy osoby, czyli redaktor, oświetlacz, operator kamery to musiały być i staraliśmy się zniknąć, staraliśmy się być przeźroczyści, a pani Ułasiewiczowa jakby na naszych oczach przeżywała moment wypłynięcia męża, z którym rzeczywiście w serialu jest taka scena, kiedy on dzwoni do żony. On rzeczywiście z nią rozmawiał i rzeczywiście powiedział, że wypływają, że trochę dmucha i tak dalej, ale to w końcu był kapitan z wielkim doświadczeniem, więc jak on mówi trochę dmucha, to pewnie dla wszystkich innych było, że urywa głowę, ale żona wiedziała doskonale, że to nie oznacza nic. I dopiero potem się okazało, że z jakiegoś dziwnego powodu nie przekazano informacji o tym, o czym już donosiły niemieckie radiostacje, że idzie potężny sztorm. Tego nie powiedziano. W związku z tym wychodzili z tego świnoujskiego portu z przeświadczeniem, że buja, ale nie jest tragicznie, a było tragicznie. Nie wiem, co by to zmieniło. Może kapitan Ułasiewicz podjąłby decyzję, że nie wypływa. Serial to pokazuje. To nie była decyzja tak naprawdę operacyjna. To była strategiczna decyzja biznesowa. Niewypłynięcie tego statku, tego promu oznaczało dramatyczne konsekwencje.
To jest właśnie ten moment, kiedy człowiek nagle zdaje sobie sprawę, że moment, kiedy wnosisz kamerę do kogoś, włączasz i mówisz, proszę powiedzieć, jak wyglądał ten moment pożegnania z mężem, pani ostatnia rozmowa, to kiedy można sobie taką towarzyską sytuację wyobrazić, kiedy się po prostu przychodzi do kogoś, o czymś się rozmawia, to takiego pytania bez kamery, bez mikrofonu, bez tej całej sytuacji, która to w jakiś sposób wyjaśnia. Nie wolno takiego pytania zadawać, a dziennikarz może.
(...) Kiedy mówimy o Heweliuszu, to ja cały czas myślę o dwóch rzeczach. To znaczy o tym, jak bardzo ta opowieść o Heweliuszu stała się opowieścią intymną, taką dramatyczną, taką spowiedzią, albo takim westchnieniem wdowy po kapitanie Ułasiewiczu. A jak trudno było zrealizować taką niezwykle fantastycznie opowiedzianą historię katastrofy, walki, szamotaniny, ratowania tego całego. Przecież tam w końcu tylko kilka osób uratowano. Więc te sceny ratunkowe, te helikoptery i tak dalej to genialnie zrobione.
"NIKOMU SIĘ NIE CHCE UWIERZYĆ"
- To jest świetne pytanie, ale zadane do niewłaściwej osoby, bo ja po tylu wątkach z Czarnego Serialu wiem doskonale, że we wszystkich katastrofach, w każdej, którą zrobiliśmy, i w pożarze w rafinerii Czechowice-Dziedzice, i w pożarze na statku w Stoczni Remontowej w Gdyni itd., tych katastrof było dwadzieścia parę, bo na tyle nas telewizja zatrudniła. W każdej z tych katastrof są takie elementy, które wydają się, że są, nie wiem jak to powiedzieć, tajne albo mają drugie dno, bo nikomu się nie chce uwierzyć, że jest możliwe, żeby leciał sobie samolot i nagle nie wylądował, że na pewno ktoś to spowodował, że ktoś komuś pilotowi zawiązał oczy.
No i parę innych katastrof, w tym ta ostatnia największa, też jest do dzisiaj dyskutowana jak było naprawdę, kto kogo strącił i jak to się zdarzyło, że to jest możliwe, że taki ważny samolot spadł na ziemię. Tak, to jest najczęściej kilkanaście różnych elementów, które wpływają. Dlaczego o tym tak mówię, bo to nie jest odpowiedź wprost na twoje pytanie, ale Netflix w tym serialu Holoubka zrobił coś z jednej strony fantastycznego, bo pokazał bardzo dramatyczną historię, ale z drugiej strony pokazał wątki, które rozbudzają nadzieję na to, że tam jest jeszcze coś, o czym jakimś dziwnym trafem nikt nam nie powiedział. Ja do niczego takiego nie doszedłem i nikt zupełnie, jeśli chodzi o Heweliusza, nikt nas nie traktował poważnie, bo byliśmy małą, prywatną ekipą, która robiła tak zwany film fabularyzowany.
"Nigdy nie wiemy wszystkiego"
- Otóż, jeżeli jest możliwe, żeby w roku 2025 znaleziono kolejną ofiarę, o której nikt z nas nie wiedział, to ja mogę powiedzieć spotkajmy się za 20 lat i zadaj mi to pytanie, a ja wtedy odpowiem, bo ja na bieżąco jestem ze sprawami dotyczącymi Heweliusza i muszę powiedzieć, to tak szczerze, tak jakby po dziennikarsku, po ludzku, tak nieprawdopodobnego zaskoczenia, jak odkrycie kolejnej ofiary w katastrofie, którą przebadały setki osób, dziesiątki dziennikarzy robiły na ten temat materiały. Były rozmowy, były dyskusje, były symulacje, animacje komputerowe, było wszystko, tylko nie wiedziano o tym, że jeszcze jedna biedna dziewczyna nie dopłynęła do domu. I to jest takie właśnie coś, co mnie zawsze bardzo głęboko zastanawia, że nigdy nie wiemy wszystkiego i teraz tylko rozumiem trochę twoje pytanie jako pytanie o to, czy ten słynny wątek z kontrwywiadem wojskowym i tajnym transportem, czy to jest możliwe, żeby coś tam takiego było? Nie wiem, daję słowo. I daję słowo, że możliwe, że było. Może ten pierwszy samochód ciężarowy, który się oderwał od podłogi w Heweliuszu, to był właśnie przeciążony samochód z jakimś nielegalnym ładunkiem. Może to, o czym wiadomo było, że później jakieś dziwne, tajemnicze ekipy nurków tam schodziły, może właśnie coś takiego wyciągały. Ale to tylko dobrze dla tej historii. Być może jeszcze jeden serial, to będzie serial już o tym, że Heweliusz będzie tylko tłem, a ten James Bond będzie tam wyciągał te rakiety.
"Po prostu nas zatkało". WOLANT Z KOPERNIKA
- Oczywiście, miałem go w rękach i nawet próbowałem sobie stawiając go na krzesełku u pana profesora Maryniaka. Zawsze jest tak, że człowiek próbuje dojść do osób, które są najbliżej sprawy. Więc doszliśmy do zarówno, jakby to powiedzieć, kolegów poległego pilota, jak i m.in. do jednego z członków komisji badającej katastrofę Kopernika. I to był pan profesor Maryniak, dziś już nieżyjący, który w takim przedziwnym instytucie lotnictwa Politechniki Warszawskiej funkcjonował i zajmował się różnymi katastrofami, próbując odpowiedzieć na pytania, które wszyscy sobie stawiamy. Co się stało i jak to jest możliwe, i czy jest możliwe, żeby tego typu katastrofa się nie powtórzyła. I teraz przychodzimy do pana profesora, on oczywiście potwierdza, tak był w tej komisji, chętnie porozmawia, bo to ciekawe, bo on ma tutaj swoje ustalenia. Co więcej, ponieważ katastrofa Kopernika była z punktu widzenia specjalistów świetnie wyjaśniona i wszystko było wiadomo. Oczywiście, to były trudne czasy i o tym, że tak podłej jakości były materiały, z których wykonano samolot, zresztą jak wszyscy wiedzą, radzieckiej produkcji, tam po prostu rozpadł się silnik, a ponieważ rozpadł się silnik, to elementy tego silnika poprzebijały i sam silnik, i jego osłonę, i poszycie samolotu i to praktycznie, rzecz biorąc, uniemożliwiło wylądowanie. Co więcej, tam się jeszcze złożyła taka historia, to pozwolę, że to powiem, ponieważ pewnie niewiele osób o tym wie. Te samoloty miały kilka takich problemów, czasami tak idiotycznych, że nikt o nich na głos nie mówił. Przepalały się żarówki. W związku z tym była taka zasada... Tak, że jeżeli podwozie się nie otworzy, to żaróweczka nie zapali się. No i się nie zapaliła. W związku z tym decyzja jest taka, podejmujemy jeszcze raz, wznosimy samolot po to, żeby obsługa naziemna lornetkami zobaczyła, czy w podwoziu samolotu zgadzają się ze sobą takie krzyże, które się ustawiały w jednej linii w momencie, kiedy prawidłowo otworzone było podwozie. Bo być może nie ma już czasu na wymianę tej cholernej żaróweczki i wtedy można sprawdzić, czy ona się rzeczywiście nie pali, czy się przepaliła. Natomiast trzeba po prostu, mówiąc w skrócie, pełnym ciągiem samolot schodzący do lądowania podnieść. No i w tym momencie oczywiście następuje nieprawdopodobne przeciążenie i wtedy pęka ten cały element. Profesor Maryniak opowiadał o tym, a potem mówi, no i wtedy kapitan ciągnie do siebie wolant. "O, tu mam ten wolant, to jest właśnie wolant z Kopernika". I my, po prostu nas zatkało, bo nagle przychodzimy do miejsca, gdzie jest kawałek tej historii, o której my właśnie opowiadamy.
(...)
"Z twarzą Marilyn Monroe"
- Dowiedziałem się, że kiedy człowiek trzyma się swojej wizji świata i jest przekonany o swoich racjach, to powinien ze wszystkich sił, z całej swojej wewnętrznej mocy postarać się zderzyć to z opinią ludzi, którzy mu dobrze życzą, ale mają zupełnie inny punkt widzenia. Trzeba sobie próbować przynajmniej wyobrazić, co by się zdarzyło, gdybym tego nie zrobił. A ponieważ zrobiłem dwie rzeczy, z których jedna jest trudna do obronienia, a druga jest trudna do wytłumaczenia, to jedna to jest niezwykła historia zakupu fotografii Miltona Greena, głównie z Marilyn Monroe. Stałem się takim bohaterem, stałem się takim człowiekiem, który wydał kilka milionów złotych na zdjęcia, które nie wiadomo po co zostały kupione i nie wiadomo, po co są. I co z tego, że ja, jakby to powiedzieć, w czasie kiedy to kupowaliśmy, my jako Hala, my jako Wrocław, to było ta wielka chęć zakupu była skorelowana, że tak powiem, nie tylko zielonym światłem, ale wręcz, jakby to powiedzieć, prośbą o przyspieszenie wszystkich działań skierowaną zarówno przez Radę Nadzorczą, jak i przez właściciela spółki. Bo taka jest struktura zarząd...
"Od Kuźniara dowiedziałem się, że jestem idiotą"
- Dzisiaj mogę powiedzieć, warto było, ale szkoda, że to w ogóle w żaden sposób nigdy nie zostało wykorzystane. Dlaczego? To jest pytanie do takich komentatorów życia publicznego, jakim jest pan, panie redaktorze. Jak to jest, że ci na najwyższych stanowiskach boją się jak ognia tematów, które są kontrowersyjne, które wymagają tego, żeby tak usiąść, jak ja kiedyś usiadłem na brzegu rynku wrocławskiego i w programie Dzień Dobry TVN dowiedziałem się od redaktora Kuźniara, prowadzącego ten program, że jestem idiotą i że szkoda, że ktokolwiek mi zaufał. No bo trzeba sobie to też powiedzieć.
Ja jestem człowiekiem, który wychował się i wykształcił na czytaniu i staram się zawsze zrozumieć. Kontekst jest najważniejszy. On nie musiał powiedzieć, że jestem idiotą. Z jego pytań, z jego mowy języka wynikało jednoznacznie, że kiedy są tacy kretyni na ulicy, którzy potrafią kupić coś nie mając pojęcia, po co to robią, to niedobrze. Pozdrawiamy Jarka Kuźniara. Myślę, że ten wątek, jeśli nie cała rozmowa na pewno do niego trafi.
"PREZYDENT BARDZO POBITY, OBRAŻONY PRZEZ MEDIA"
- Na parę rzeczy mogłem się nie zgodzić. No na przykład na zakup zdjęć. I pytanie, co by to dało. Ja w to wtedy wierzyłem. A dzisiaj, kiedy sobie próbuję to powiedzieć, tak naprawdę to tylko niezłomna wola prezydenta pozwoliłaby z tych zdjęć zrobić coś. Może nie muzeum, ale może stałą ekspozycję. Ale prezydent bardzo pobity, czy też bardzo obrażony przez media, z tego tematu się wycofał. Bezpowrotnie według mnie. I nikt już więcej do tego tematu nie wróci na poważnie. A szkoda, bo to jest możliwe, żeby wokół tych zdjęć, to było możliwe, jest nadal możliwe, żeby wokół tych zdjęć coś zbudować stałego.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu echo24.tv. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz