Specjalistycznych grup poszukiwawczo-ratowniczych USAR jest w Polsce tylko siedem. To ratownicy, którzy w przypadku katastrof jadą i pomagają ratować ludzkie życie. Do Polski wróciło właśnie dwóch ratowników z Dolnego Śląska, którzy pomagali ratować z gruzów ofiary trzęsienia ziemi w Turcji.
Grupy USAR, czyli Urban Search And Rescue to specjalne grupy, które działają poza granicami kraju. W Polsce takie grypy stacjonują w Warszawie, Gdańsku, Łodzi, Poznaniu, Nowym Sączu, Jastrzębiu Zdroju i Wałbrzychu. Do Turcji pojechać 70 ratowników i 8 psów ratowniczych.
- Było ciężko. Skala zniszczeń trochę nas zaskoczyła, zszokowała, myślę nawet. Ale dość szybko wpadliśmy w taki tryb pracy, każdy wiedział, po co tam jedzie. Wiele lat przygotowań i treningów, zarówno ludzkich, jak i psich, także bardzo szybko złapaliśmy tryb pracy, zaczęliśmy pracować ponad tydzień - mówi kpt. Albert Kościński, starszy specjalista ratownik, przewodnik psa ratowniczego, Jednostka Ratowniczo-Gaśnicza nr 1 w Wałbrzychu.
- Część budynków stała, część budynków było zburzonych doszczętnie. Te budynki, które były zburzone, praktycznie się poskładały - mówi mł. bryg. lek. med. Grażyna Krause, specjalista dziedzinowy ds. Koordynacji Ratownictwa Medycznego PSP woj. dolnośląskiego, Komenda Wojewódzka Państwowej Straży Pożarnej we Wrocławiu.
- Dolnośląska Straż Pożarna uczestniczyła w tej akcji po wielkiej katastrofie. Ja mam znajomego strażaka, który uczestniczył w podobnej akcji jeszcze w latach 80. w ratowaniu ludzi po wielkim trzęsieniu ziemi w Armenii. Znam te jego opowieści. Jak było ciężko, jaka była wdzięczność tych, których niektórych ratowali, więc myślę, że to mogą być podobne doświadczenia - mówi Jarosław Obremski, wojewoda dolnośląski.
- Mieszkańcy byli dla nas bardzo życzliwi, bardzo nam pomagali. Byliśmy rozlokowani na stadionie. Na tym stadionie rozbiliśmy swoje obozowisko - mówi mł. bryg. lek. med. Grażyna Krause, specjalista dziedzinowy ds. Koordynacji Ratownictwa Medycznego PSP woj. dolnośląskiego, Komenda Wojewódzka Państwowej Straży Pożarnej we Wrocławiu.
Do trzęsienia ziemi w Turcji i Syrii doszło nad ranem 6 lutego, trwało około dwóch minut. Polscy ratownicy w poniedziałek rano otrzymali wezwanie i wylecieli z Warszawy. Po przylocie do Turcji kierowali się do Adıyaman, jednak grupa mieszkańców zatrzymała ich w Besni, tam też zostali.
- Lokalna społeczność wiedząc, że jadą ratownicy, wyszła, zatrzymała nas. Nasz sztab po konsultacji z lokalnymi władzami i służbami ustalił, że w takim razie, skoro tu też są takie potrzeby, to zostajemy w tym miejscu. Nie przemieszczamy się dalej - mówi kpt. Albert Kościński, starszy specjalista ratownik, przewodnik psa ratowniczego, Jednostka Ratowniczo-Gaśnicza nr 1 w Wałbrzychu.
- Staraliśmy się utrzymać pewien reżim. Na początku miało to być osiem godzin pracy na gruzowisku, a później odpoczynek, ale niestety życie zweryfikowało to bardzo, ponieważ jednak jak jest się tam na miejscu, pracuje się, to ciężko jest powiedzieć: minęło osiem godzin, ja już idę. Tam się włączył tryb praca. Tak naprawdę człowiek działał na takiej adrenalinie - mówi mł. bryg. lek. med. Grażyna Krause, specjalista dziedzinowy ds. Koordynacji Ratownictwa Medycznego PSP woj. dolnośląskiego, Komenda Wojewódzka Państwowej Straży Pożarnej we Wrocławiu.
- Rzeczywistość pokazała, że jednak na samym początku trzeba było wszystkie siły i środki, kolokwialnie mówiąc, rzucić do pracy, ponieważ liczba osób żywych pod gruzami była tak duża, że nie chcieliśmy nikogo zostawić, więc po szybkim rozłożeniu obozowiska zdecydowana większość sprzętu i ludzi oraz psów pojechała w teren, żeby wydobywać - mówi kpt. Albert Kościński, starszy specjalista ratownik, przewodnik psa ratowniczego, Jednostka Ratowniczo-Gaśnicza nr 1 w Wałbrzychu.
Co ważne, polscy ratownicy na miejscu nie byli sami. Z kpt. Albertem Kościńskim z wałbrzyskiej jednostki pojechał pies ratownik - Orion, 4,5 letni Golden Retriever, którego to była pierwsza międzynarodowa misja.
- Praca z psem to nie jest tak, że jego puszczam, odnajduje, podchodzimy, wyciągamy i "cześć". Ewentualnie na treningach tylko i wyłącznie tak wygląda. W rzeczywistości przy takich dużych gruzowiskach, przy takich dużych budynkach powalonych ta ilość zapachu, który się wydobywa, który Orion potrafi wyczuć albo jest bardzo mała albo jest tak duża, że ciężko o takie bardzo jednostkowe, precyzyjne wskazanie - mówi kpt. Albert Kościński, starszy specjalista ratownik, przewodnik psa ratowniczego, Jednostka Ratowniczo-Gaśnicza nr 1 w Wałbrzychu.
- Ponieważ jestem lekarzem, to zajmowałam się stroną medyczną tych osób poszkodowanych. To jest sprawdzanie parametrów, podawanie leków przeciwbólowych, przygotowywanie tych leków. Typowa praca lekarza. Wszystkie osoby, które wydobywaliśmy, były to osoby, które były przytomne, one odpowiadały na nasze wołanie. Tak że najpierw psy oznaczały miejsce, później sprawdzaliśmy, czy osoby będą odpowiadać, czyli np. prosiło się te osoby, żeby zapukały albo żeby krzyknęły jeżeli nas słyszą - mówi mł. bryg. lek. med. Grażyna Krause, specjalista dziedzinowy ds. Koordynacji Ratownictwa Medycznego PSP woj. dolnośląskiego, Komenda Wojewódzka Państwowej Straży Pożarnej we Wrocławiu.
Polskim ratownikom z grupy USAR udało się uratować 12 osób.
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu echo24.tv. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz